Kilkanaście kartonów z dokumentami dotyczącymi legendarnego rockowego festiwalu (z lat 1984 oraz 1987–1991) odnaleziono w Jarocińskim Ośrodku Kultury, w nieużywanym od lat magazynie. Część z nich to oryginalne teksty, które wszyscy wykonawcy musieli składać do akceptacji Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk.
– Przez wiele lat byliśmy przekonani, że te dokumenty przepadły. Kilka dni temu jeden z muzyków, odbywających próby w JOK, natrafił przypadkowo na taśmy szpulowe i naprowadził nas na ten stary magazyn. Pod stosami dokumentów księgowych było 13 kartonów, w których znaleźliśmy nie tylko teczki z tekstami, ale też setki pieczątek obsługi festiwalu, niewykorzystanych karnetów, a także kaset, jakie muzycy przysyłali do Jarocina – mówi Robert Kaźmierczak, radny i koordynator projektu Spichlerz Polskiego Rocka.
Najcenniejsze znaleziska pochodzą z 1984 roku. Ówczesna edycja festiwalu do dziś uważana jest za jedną z najciekawszych w jego historii: potężne wrażenie zrobił wówczas występ grupy Siekiera, wyróżnione zostały też Moskwa, Kat czy Piersi. Za sprawą znalezisk dowiadujemy się, jak na ich utwory patrzyli cenzorzy. W dokumentach nie brakuje dowodów ich wyjątkowo absurdalnych interwencji: Muńkowi Staszczykowi zakazywano na przykład zaśpiewania refrenu pamiętnego „Wychowania” – cenzor wyciął w całości słowa „Ojczyznę kochać trzeba i szanować/ Nie deptać flagi i nie pluć na godło/ Trzeba też w coś wierzyć i ufać/ Ojczyznę kochać i nie pluć na godło”.
– Naprawdę to wykreślili? Wiesz, nigdy mi się nie zdarzyło zaśpiewać „Wychowania” bez kluczowych słów. Nie pamiętam dokładnie, jak to było w 1984 roku, ale myśle, że po prostu zlaliśmy cenzorów. Rok później było już trudniej, Walter Chełstowski wszystkich informował, że pojawiła się liczna grupa „obserwatorów”, ale my graliśmy późną nocą i chyba już nikt nie wychwycił, co śpiewaliśmy.
Nie inaczej było w przypadku innych wykonawców. Siekierze kazano w utworze „Piwko dla wojska” usunąć... wojsko. Grupie Moskwa zabroniono wykonywania utworu „Propaganda”, a teksty zespołu Stan Zvezda wzbudziły w cenzorach taki popłoch, że nie pozwolono zagrać... niczego. Ale jednak zagrali.
– Nigdy nie zdarzyło się, żeby cenzorzy zablokowali w ten sposób czyjś występ – mówi Walter Chełstowski, szef festiwalu w 1984 roku. Oko przymykano jednak tylko w Jarocinie – zgoda na wykonywanie utworów dotyczyła występu na festiwalu.
Dokumenty będą upublicznione
Fragmenty odnalezionych teczek cenzury mają znaleźć się w powstającym w Jarocinie Spichlerzu Polskiego Rocka.
– To na pewno będzie wartościowa część zbiorów Spichlerza – przekonuje radny Robert Kaźmierczak.
Co na to zainteresowani?
– Ja jestem za. Dzieciaki mają dziś wybiórczą pamięć, a to przecież jest część najnowszej historii Polski. Jako T.Love do dziś czujemy się kapelą jarocińską, więc pomysł muzeum mi się podoba – deklaruje Muniek Staszczyk.
Projekt Spichlerza Polskiego Rocka w Jarocinie został w 2010 roku dofinansowany kwotą prawie 1,6 miliona złotych ze środków Unii Europejskiej w ramach Wielkopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego. Muzeum powstanie prawdopodobnie w 2013 roku, na razie odbywają się konsultacje w ramach Rady Programowej Spichlerza. Łączny koszt muzeum sięgnie 5 mlionów złotych.
Cenzorzy nie rządzili festiwalem w Jarocinie
Z Walterem Chełstowskim, organizatorem festiwalu w latach 80., rozmawia Marcin Kostaszuk
Czy pamięta Pan, żeby Muniek Staszczyk w 1984 roku nie mógł zaśpiewać o „ojczyźnie, którą trzeba kochać i szanować” przez zakaz cenzury?
Nie, bo nigdy się nie zdarzyło, żeby kogoś zgoniono ze sceny za zaśpiewanie zabrobnionego przez cenzurę tekstu albo nie pozwolono na nią wejść.
Czyli dokumenty odnalezione w Jarocinie nie pokazują władzy cenzury nad festiwalem?
Wręcz przeciwnie. Nikt sobie nie zawracał głowy poprawkami w tekstach, wszyscy mieli je głęboko w... Mało tego, niektóre kapele specjalnie śpiewały „lalalala” w newralgicznych momentach, żeby podkreślić wrażenie ingerencji w tekst.
Zatem mamy dowód erozji represyjnego państwa, które nie umiało wyegzekwować swoich zakazów?
Raczej gry pozorów. Było prawo, oni musieli pracować, a życie szło sobie obok.
Skąd ta pobłażliwość?
Może stąd, że z występów na żywo nie zostawał ślad – zespoły grały te kawałki raz i koniec. Inaczej było z materiałami drukowanymi czy filmami, które były już bardziej trwałe. Plakat wisiał i kłuł w oczy dłużej.
Czy te dokumenty powinny być wystawione w muzeum?
Czemu nie? To byłoby trochę tak, jak z jednym z brytyjskich pałaców, w którym wielkie zainteresowanie budzi galeria królewskich... nocników. Po latach śmieszą i budzą zainteresowanie bardziej niż zbroje...
Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?